Dziś jest: 07 Październik 2024, Poniedziałek
Tadeusz Dulny - Błogosławiony męczennik
Alumn TADEUSZ DULNY (1914 -1942), zaliczony do grona 108 męczenników z czasów II wojny światowej, został beatyfikowany przez Papieża Jana Pawła II podczas Mszy św. odprawionej w Warszawie na Placu Józefa Piłsudskiego dnia 13 czerwca ( niedziela ) 1999 r.
"Martyrologium Romanum" wspomina go w dniu 6 sierpnia, natomiast w Polsce wspomnienie wszystkich 108 męczenników przypada 12 czerwca.
Modlitwa do błogosławionego kleryka Tadeusza
"Wszechmogący, wieczny Boże, z Twoją pomocą błogosławiony kleryk Tadeusz, aż do śmierci walczył w obronie wiary, spraw za jego wstawiennictwem, abyśmy z miłości ku Tobie cierpliwie znosili wszelkie przeciwności i ze wszystkich sił dążyli do Ciebie, bo Ty jesteś prawdziwym życiem. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen (źródło www.imiona.net.pl )
Życie i męczeństwo
Błogosławiony Tadeusz Dulny urodził się 8 sierpnia 1914 r. w Krzczonowicach, parafia Ćmielów, na terenie diecezji sandomierskiej.
9 sierpnia 1914 r. został ochrzczony w Kościele parafialnym w Ćmielowie. Rodzicami jego byli Jan Dulny i Antonina z domu Gruszka.
Posiadał siedmioro rodzeństwa: 5 braci i 2 siostry. Na uformowanie się jego osobowości miał duży wpływ klimat domu rodzinnego, bowiem rodzice swoim przykładem i słowem wdrażali dzieci do praktyk religijnych, modlitwy, szacunku wobec drugiego człowieka, ofiarności, pracowitości. W pamięci dzieci utrwalili się oni jako ludzie wielkiej dobroci, ludzie modlitwy i ciężkiej pracy. Kosztem dużych wyrzeczeń całej rodziny, utrzymującej się z pracy na roli, całe rodzeństwo mogło podjąć naukę w różnych szkołach, z czego czworo na uczelniach wyższych.
Od dzieciństwa Tadeusz wyróżniał się licznymi zaletami charakteru, a zwłaszcza religijnością. Umiał godzić skromność, uprzejmość, nawet swojego rodzaju nieśmiałość, z poczuciem humoru, żywością charakteru i energią. To wszystko zaznaczyło się, gdy przebywał w domu rodzinnym w okresie szkoły powszechnej i średniej. Do gimnazjum uczęszczał w Ostrowcu Św. Swoim zachowaniem, żarliwą pobożnością budował rówieśników. Tam też dojrzało w nim powołanie kapłańskie. Od tej decyzji nie odciągnął go fakt, że w tym czasie jego starszy brat Julian, został usunięty z seminarium w Sandomierzu po trzecim roku studiów. Tadeusz uzyskał w czerwcu 1935 r. świadectwo maturalne w liceum im. J.Chreptowicza w Ostrowcu Św., a jesienią wstąpił do Seminarium Duchownego we Włocławku.
Nie odznaczał się wybitniejszymi zdolnościami intelektualnymi. Te braki nadrabiał pracowitością. W seminarium od samego początku uwidoczniło się jego dążenie do coraz intensywniejszej pracy nad swoim charakterem i nad powołaniem. Dzięki temu pośród kolegów zyskiwał prawdziwą przyjaźń, a u wychowawców opinię wzorowego alumna, który z całą gorliwością przygotowywał się do przyszłej pracy duszpasterskiej. Te walory miały się ukazać w całej pełni podczas próby, jaką dlań stanowiły więzienia i obozy hitlerowskie.
Tadeusz Dulny należał do tych alumnów, których w drodze do kapłaństwa nie zatrzymała nawet wojna. Jeszcze w czasie działań wojennych, we wrześniu, stawił się we Włocławku w nadziei, że będzie kontynuować naukę.
Niestety, podzielił los swoich profesorów i kolegów. 7 listopada 1939 r. został wraz z nimi aresztowany. Do 16 stycznia 1940 r. przebywał w więzieniu we Włocławku, a potem wraz z innymi został internowany w klasztorze w Lądzie. Miał możliwość wyjazdu do Generalnej Guberni, skąd pochodził, lecz z niej nie skorzystał. Wolał pozostać w warunkach internowania w nadziei, że to przybliża go do upragnionego kapłaństwa.
26 sierpnia 1940 r. został zabrany z Lądu i kilka dni póżniej wraz z towarzyszami niedoli znalazł się w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen. Jednak ostatecznym celem poniewierki obozowej miał być obóz w Dachau, dokąd wywieziono go 15 grudnia 1940 r. Otrzymał numer obozowy 22662. Przydzielono go na blok nr 28.
W sytuacji nieludzkiego poniżenia, pracy ponad siły, przy nieustannym zagrożeniu życia, z całą wyrazistością zaznaczyła się jego duchowość, cnoty, o czym dają jednozgodnie świadectwo ci, którzy wraz z nim byli w obozie. Odznaczał się zawsze pogodą ducha i optymizmem, czym wywierał zbawienny wpływ na innych. Ten duch radości miał swoje źródło w głębokiej wierze, ubogaconej modlitwą.
Należał w obozie do kilkudziesięcioosobowej grupy modlitewnej więźniów, zawiązanej w wielkiej dyskrecji. W tej grupie więźniowie starali się wzajemnie umacniać duchowo poprzez wspólne modlitwy, medytacje, duchowe kierownictwo, posługę sakramentów, by na chrześcijański sposób przeżywać doświadczenie obozowe, chronić się przed zniechęceniem, upadkiem moralnym, nienawiścią wobec prześladowców, a jednocześnie przygotowywać się - jak ufano - do posługi po odzyskaniu niepodległości. Chociaż w obozie zabraniano zewnętrznych przejawów religijności, modlił się niekiedy półgłosem przy ciężkiej pracy. Szczególne nabożeństwo żywił do Matki Bożej.
Owocem tego zjednoczenia z Bogiem była ofiarna postawa w stosunku do towarzyszy niedoli, posunięta do granic heroizmu.
Korzystając z nieuwagi dozorców starał się pomagać w pracy starszym i schorowanym kapłanom, wyręczać ich w zabójczych dla nich obozowych obowiązkach. W sytuacji permanentnego wygłodzenia, gdy więźniowie często wzajemnie wykradali sobie resztki odłożonego jedzenia, on wielokrotnie dzielił się z innymi tym, co udało mu się zdobyć, czy też skromną paczka żywnościową, jaką czasem nadesłano mu z domu rodzinnego. Niekiedy potrafił oddać słabszym od siebie swoją głodową porcje pożywienia.
Głód, praca ponad siły spowodowały wycieńczenie organizmu do tego stopnia, że osłabł z wyczerpania. Wkrótce po zaniesieniu go na rewir, zmarł 7 sierpnia 1942 r. Jeszcze w 1942 r. władze obozowe przesłały w paczce rzeczy alumna Tadeusza do najbliższej rodziny w Krzczonowicach z informacją o jego śmierci.
Współwięźniowie dali o nim takie świadectwo:
"Alumn Tadeusz Dulny połowę swojej brukwianej zupy oddał temu, którego życie uważał za cenniejsze od swego. Wzniesienie się ponad potrzebę jedzenia, w czasie gdy głód skręcał bólem kiszki przez wiele dni, tygodni i miesięcy, było czynem niezwykłym, bohaterskim, który należy przekazać potomnym. Takim był Tadeusz Dulny, chłopiec któremu słońce patrzyło z oczu. Potrafił on w najciemniejszej sytuacji dojrzeć jasny promień Miłosierdzia Bożego i wskazać go innym" ( W. Jacewicz , J. Woś ,Martyrologium )
ŚWIADECTWO
ks. Bp Franciszek Korszyński we wspomnieniach "Jasne promienie w Dachau" tak pisze o Tadeuszu Dulnym:
"W obozie śmierci nie przestał być sobą. Jego cnoty pielęgnowane i praktykowane dotychczas, teraz rozwinęły się wspaniale, wprowadzając go w krainę bohaterstwa. Jeszcze bardziej pogłębiła się i ożywiła jego pobożność oraz iście dziecięca ufność w Boga.
Wprawdzie zabroniono nam wszystkich objawów religijności, ale alumn Dulny nie liczył się z tymi zakazami i modlił się dużo. Zwłaszcza przy pracach na plantacjach spędzał długie chwile w zjednoczeniu z Panem Bogiem i Matką Najświętszą, do której żywił szczególniejsze nabożeństwo od lat dziecięcych i młodocianych. Jakże się cieszył, gdy dzięki szczęśliwym okolicznościom, grupka, w której pracował, odmawiała wspólnie różaniec święty, śpiewała ulubione w Polsce "Godzinki o Najświętszej Maryi Pannie" i inne pieśni religijne.
Jego ufność w pomoc Bożą i opiekę Matki Bożej sprawiała, że ze spokojem i pogodą ducha znosił wszelkie braki obozowego życia, wszelkie prześladowania, wszelkie fizyczne i moralne cierpienia. Owszem, nawet innych pocieszał, dodawał im ducha słowem pełnym wiary i ufności, a zwłaszcza swoim przykładem. Było to jego niezamierzone, ale jakże zbawienne apostolstwo w stosunku do cierpiących współbraci.
Dominantą wszakże jego życia, cechą charakterystyczną, która wybijała się już w życiu rodzinnym, gimnazjalnym i seminaryjnym, a która potem w Dachau doszła do heroizmu, była jego ofiarna miłość bliźniego, praktykowana w różny sposób. Nosiliśmy kotły z pożywieniem dla całego obozu. Wielu z nas z największym wysiłkiem zanosiło swój kocioł na wyznaczony blok. On, młody, przeto silniejszy, prędko z kolegą odnosił swój kocioł, po czym biegł, by pomóc słabszym, a gdy kapo nie wiedział, zastępował ich nawet całkowicie.
Prawdziwą udręką dla starszych więźniów było słanie łóżka według przepisów obozowych, wydanych właśnie po to, by tę udrękę stwarzać. On, dzięki swej zręczności, prędko i dobrze budował swoje łóżko, a następnie w ukryciu przed okiem izbowego budował łóżka innym. Podobnie pomagał przy pracy, ale ta ofiarna miłość bliźniego okazywała się bodaj najwspanialej przez to, że dożywiał m.in. znanego i cenionego profesora Rosłańca. Robił to subtelnie i bardzo dyskretnie, jak to było w jego zwyczaju, ale nie ukryło się to przed oczyma kolegów, którzy mi o tym donieśli. Nie znając sprawy, zatrwożyłem się o życie drogiego mi alumna. Toteż raz odszukawszy go w masie wiezniów, pochwaliłem go za dobre serce, lecz wypowiedziałem zarazem cały swój o niego niepokój. Uśmiechnąwszy się przyznał, że dożywia ks. prof. Rosłańca i jednocześnie prosi, bym był spokojny o niego, zapewniając, że czyni to bez uszczerbku dla siebie, że czuje się dobrze.
Nie zadowalając się takim ogólnikowym zapewnieniem, prosiłem, by mi wyjaśnił bardziej szczegółowo całą tę sprawę, abym istotnie mógł się uspokoić. Wtedy powiedział mi, że należy do komanda śmieciarzy i że wspólnie z innymi więźniami wywozi śmieci nie tylko z całego obozu, ale i ze szpitala w mieście Dachau. W tym szpitalu są siostry zakonne, które dowiedziawszy się jakoś, że wśród owych więżniów śmieciarzy są polscy kapłani, z narażeniem się nawet na wielkie przykrości ze strony władz hitlerowskich, codziennie w śmieci szpitalne wkładały dużą paczkę dobrze zawiniętych wiktuałów. Za miastem, gdy nikt nie widział, nasi śmieciarze zjadali wiktuały z wielkim smakiem, nie mogąc nic z nich przywieżć do obozu, gdyż przy bramie obozowej podlegali ścisłej rewizji. Po takim wyjaśnieniu zrozumiałem, że mógł swoją porcję obozową odstępować komuś innemu bez uszczerbku dla siebie. Spokojny o siebie, ponownie pochwaliłem i jego dobre serce, i tym samym zachęciłem go, by w dalszym ciągu tak szlachetnie służył ks. profesorowi.
Niestety o szczęściu śmieciarzy, wspaniałomyślnie i odważnie odżywianych przez zacne siostry szpitalne, dowiedzieli się jacyś spryciarze obozowi i postanowili dostać się do komanda śmieciarzy, żeby zaznać tego samego szczęścia. Dokonali tego przez usunięcie z komanda cichego i potulnego alumna Dulnego i paru innych jemu podobnych. Wtedy z konieczności wrócił on do obozowej porcji, z której już nic nie mógł dawać ks. prof., bo i dla niego samego była ona zbyt mała, niewystarczająca. Toteż mizerniał coraz bardziej, co stwierdzał każdy, kto się z nim stykał. Kiedyś przy sposobności mycia się w umywalni, a obowiązkowo myliśmy się do pasa, widziałem na nim skórę i kości. Niebawem z wyczerpania zemdlał na bloku w czasie przerwy obiadowej, o czym wspomniałem już nieco wyżej, a wtedy silniejsi koledzy zanieśli go do rewiru.
Wtedy też po raz ostatni widziałem go w tym życiu. Widziałem jego zwisające ręce i nogi, chwiejącą się głowę, uśmiechniętą twarz, pogodne, jasne oczy. Wkrótce przyszła na nasz blok smutna wiadomość, że alumn Tadeusz Dulny nie żyje. Zgasło to młode życie, ale pamięć o nim zgasnąć nie powinna, bo było ono święte, pełne chrześcijańskiej miłości, stawało w rażącej, a dla nas tak chlubnej, sprzeczności z neo pogańską nienawiścią hitlerowską, potępiało jej zbrodnie, swoim zaś, cierpiącym więźniom, dawało przykład heroicznej cnoty.
Wiemy, jak każdy człowiek z natury przywiązany jest do życia. Widziało się to zwłaszcza w obozie, gdy niektórzy młodzi i zdrowi zręcznie uchylali się od cięższych i bardziej wyniszczających robót, kazali spełniać je innym, zwłaszcza starszym twierdząc, że oni już się nażyli.
Jakże inaczej myślał i postępował nasz kochany alumn Tadeusz Dulny. Będąc w kwiecie wieku, miał bowiem zaledwie 28 lat, nie myślał, że ks. prof. Rosłaniec już się nażył; przeciwnie, pragnął by dla Kościoła i Polski żył on jeszcze długie lata i dlatego ratował go, jak mógł. Wprawdzie nie uratował go, ale dał przykład heroicznej cnoty. Toteż sprawdziły się na nim słowa Zbawiciela: "Większej nad tę miłość nikt nie ma, aby kto duszę swą ( życie swoje) położył za przyjaciół swoich" ( J 16 , 13 ).
Gdy myślę, że ten tak bardzo obiecujący alumn zginął prawie na progu kapłaństwa, o którym marzył przez wiele lat, do którego dążył wytrwale poprzez trud i cierpienie, ból wypełnia mą duszę, ale jednocześnie doznaję uczucia dumy i radości, że ten nasz ukochany wychowanek oddał swe życie na ołtarzu Boga, Kościoła i Polski, że przeto umarł za największą sprawę, upodabniając się do Tego, o którym mówimy w każdej Mszy św., że jest "Hostia pura, hostia sancta, hostia immaculata - ofiarą czystą, świętą i niepokalaną".
Ufam też, że na jego śmierci, jak również na śmierci innych alumnów i tysięcy kapłanów sprawdzają się i sprawdzać się będą słowa Tertuliana: "Sanguis martyrum - semen christianorum", że ta śmierć, w Bożych wyrokach, stała się posiewem powołań kapłańskich, które Pan Jezus tak licznie budzi za dni naszych w duszach młodzieży i jak ufać możemy, nadal budzić będzie.
Uważam wreszcie, że że życie i śmierć alumna Tadeusza Dulnego, a zwłaszcza jego czynna, ofiarna, a nawet heroiczna miłośc bliźniego, będą dla następnych pokoleń kleryków i kapłanów wzniosłym i skutecznym przykładem, na którym wzorować się będą, by oddawszy się na wyłączną służbę Chrystusowi Panu w kapłaństwie, ofiarnie żyć pracować i cierpieć dla dusz Jego krwią odkupionych" (źródło www.cmielów.sandomierz.opoka.org.pl )
Aby sobie współcześnie ( 2009 r.) jeszcze bardziej uzmysłowić czym było poświęcenie swojego życia dla drugiego człowieka w obliczu śmierci głodowej oraz instynktu życia należy przytoczyć fakt z wiosny 1942 r. z okupowanego przez Niemców Charkowa w Rosji. Kilkaset tysięcy mieszkańców nie miało co jeść, Niemcy zapewniali tylko skromne porcje tylko tym , którzy dla nich pracowali . W mieście zapanował głód. Dla zaspokojenia go zaczęli ludzie jeść psy, szczury, gołębie, wrony ale również odkopywali świeżo pochowane zwłoki ludzkie i na różne sposoby przygotowywali je do spożycia, piekąc i gotując.
Czyn naszego mieszkańca Tadeusza Dulnego można sobie wytłumaczyć tylko i wyłącznie wielką wiarą w Pana Boga, któremu poświęcił się całkowicie oddając swoje życie !
Poniżej przedstawiamy Państwu treść homilii wygłoszonej przez naszego Kochanego Papieża Jana Pawła II w czasie Mszy Św. beatyfikacyjnej w dn. 13 czerwca ( niedziela ) 1999 r. w Warszawie na Placu Józefa Piłsudskiego ( źródło : www. mateusz.pl )
"1. «Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią» (Mt 5, 7).
Umiłowani Bracia i Siostry!
Ze słowami tego Chrystusowego błogosławieństwa zatrzymuję się na moim pielgrzymim szlaku pośród was — wiernego [Ludu Bożego] Warszawy. Serdecznie pozdrawiam wszystkich zgromadzonych tu wiernych, kapłanów, zakonników i siostry zakonne oraz wiernych świeckich. Słowa braterskiego pozdrowienia kieruję do księży biskupów, zwłaszcza do księdza Prymasa i [współpracujących z nim] biskupów pomocniczych archidiecezji warszawskiej. Pozdrawiam Pana Prezydenta [Rzeczpospolitej Polskiej], Pana Premiera, Panią Marszałek Senatu i Pana Marszałka Sejmu, przedstawicieli władz państwowych i samorządowych oraz [wszystkich] zaproszonych Gości.
Dziękuję Opatrzności Bożej, że dane mi jest ponownie stanąć na tym miejscu, na którym przed dwudziestu laty, w pamiętną wigilię Zesłania Ducha Świętego, w sposób szczególny przeżywaliśmy tajemnicę Wieczernika. Wraz z Prymasem Tysiąclecia, Kardynałem Stefanem Wyszyńskim, z biskupami i licznie zgromadzonym Ludem Bożym stolicy zanosiliśmy wtedy gorące wołanie o dar Ducha Świętego. W tamtych trudnych czasach przyzywaliśmy Jego mocy, aby rozlała się w sercach ludzi i obudziła w nich nadzieję. Było to wołanie płynące z wiary, że Bóg działa i mocą Ducha Świętego odnawia i uświęca wszystko. Było to błaganie o odnowę oblicza ziemi. Tej ziemi [Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze tej ziemi. Tej ziemi]. Jakże dziś nie dziękować Bogu w Trójcy Jedynemu za to wszystko, co na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat odczytujemy jako Jego odpowiedź na tamto [nasze] wołanie!
Czyż nie jest odpowiedzią Boga to, co w tym czasie dokonało się w Europie i w świecie, poczynając od naszej ojczyzny? Na naszych oczach następowały przemiany systemów politycznych, społecznych i gospodarczych, dzięki którym poszczególne osoby i narody na nowo ujrzały blask swojej godności. Prawda i sprawiedliwość odzyskują swoją wartość, stając się palącym wyzwaniem dla wszystkich, którzy doceniają dar swej wolności. Za to dziękujemy Bogu, patrząc z nadzieją w przyszłość.
Nade wszystko jednak oddajemy Mu chwałę, za wszystko, co to dwudziestolecie wniosło w życie Kościoła. Jednoczymy się zatem w dziękczynieniu z Kościołami tradycji zachodniej i wschodniej pośród ludów nam bliskich, które wyszły z katakumb i otwarcie pełnią swą misję.
Ich żywotność jest wspaniałym świadectwem mocy Chrystusowej łaski, która uzdalnia słabych ludzi do heroizmu posuniętego nierzadko aż do męczeństwa. Czy nie jest to owoc działania Bożego Ducha? Czy nie dzięki temu tchnieniu Ducha w najnowszej historii mamy dziś niepowtarzalną sposobność doświadczania powszechności Kościoła i naszej odpowiedzialności za świadectwo o Chrystusie i za głoszenie Jego Ewangelii «aż po krańce ziemi» (Dz 1, 8)?
W świetle Ducha Świętego Kościół w Polsce odczytuje na nowo znaki czasu i podejmuje swoje zadania, wolny od zewnętrznych ograniczeń i nacisków, jakich doznawał jeszcze nie tak dawno. Jak nie dziękować dziś Bogu za to, że w duchu wzajemnego szacunku i miłości Kościół może prowadzić twórczy dialog ze światem kultury i nauki! Jak nie dziękować za to, że ludzie wierzący bez przeszkód mogą przystępować do sakramentów i słuchać słowa Bożego, aby potem otwarcie dawać świadectwo swej [wiary]! Jak nie oddawać chwały Bogu za tę mnogość świątyń wybudowanych ostatnio w naszym Kraju! Jak nie dziękować za to, że dzieci i młodzież mogą ze spokojem poznawać Chrystusa w szkole, w której obecność kapłana, siostry zakonnej czy katechety [lub katechetki] jest postrzegana jako cenna pomoc w pracy nad wychowywaniem młodego pokolenia! Jak nie chwalić Boga, który swoim Duchem ożywia wspólnoty, stowarzyszenia i ruchy kościelne, i sprawia, że misja ewangelizacji jest podejmowana przez coraz szersze kręgi ludzi świeckich!
Gdy podczas mej pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny stałem na tym miejscu, cisnęła się na myśl modlitwa Psalmisty:
«Pamiętaj o nas, Panie, gdyż masz upodobanie w swym ludzie.
Przyjdź nam z pomocą,
abyśmy ujrzeli szczęście Twych wybranych,
radowali się radością Twojego ludu,
chlubili się razem z Twoim dziedzictwem» (106[105], 4–5).
Dziś, gdy patrzymy [o dwadzieścia lat] wstecz, na to ostatnie dwudziestolecie naszego wieku, przypomina się wezwanie z tego samego Psalmu:
«Chwalcie Pana, bo dobry,
bo na wieki Jego łaskawość.
Któż opowie dzieła potęgi Pana,
ogłosi wszystkie Jego pochwały?
Błogosławiony Pan (…)
od wieków na wieki!» (1–2.48).
Dzięki wierze w Boże miłosierdzie trwała w nas nadzieja. Nie odnosiła się ona jedynie do społecznego odrodzenia i przywrócenia godności człowiekowi w wymiarach [doczesności]. Nasza nadzieja sięga o wiele głębiej, kieruje się bowiem ku Bożym obietnicom, które wykraczają daleko poza doczesność. Jej ostatecznym przedmiotem jest udział w owocach zbawczego dzieła Chrystusa. Może nam być poczytana za sprawiedliwość, jeżeli «wierzymy w Tego, co wskrzesił z martwych Jezusa, Pana naszego» (Rz 4, 24). Tylko bowiem nadzieja płynąca z wiary w zmartwychwstanie może nas pobudzić do dawania w codziennym życiu godnej odpowiedzi na niezmierzoną miłość Boga. Jedynie z tą nadzieją możemy iść do tych, «którzy się źle mają» (Mt 9, 12) i być apostołami Bożej, uzdrawiającej miłości. Jeżeli przed dwudziestu laty mówiłem, że «Polska stała się w naszych czasach ziemią szczególnie odpowiedzialnego świadectwa» (Homilia na Placu Zwycięstwa, 2. 06. 1979), to dziś trzeba dodać, że musi to być świadectwo czynnego miłosierdzia, zbudowane na wierze w zmartwychwstanie. Tylko takie świadectwo jest znakiem nadziei dla współczesnego człowieka, zwłaszcza dla młodego pokolenia; a jeśli dla niektórych jest ono również «znakiem sprzeciwu», to niech ten sprzeciw nigdy nas nie odwiedzie od wierności Chrystusowi ukrzyżowanemu i zmartwychwstałemu. |
Błogosławiona Regina Protmann, pochodząca z Braniewa założycielka Zgromadzenia Sióstr św. Katarzyny, oddała się całym sercem dziełu odnowy Kościoła na przełomie XVI i XVII [stulecia]. Jej działalność, płynąca z umiłowania Pana Jezusa ponad wszystko, przypadła na czasy po Soborze Trydenckim. Czynnie włączyła się w posoborową reformę Kościoła, wielkodusznie pełniąc pokorne dzieło miłosierdzia. Założyła zgromadzenie, które łączyło kontemplację Bożych tajemnic z opieką nad chorymi w ich domach oraz z nauczaniem dzieci i młodzieży żeńskiej. Szczególnie wiele uwagi poświęciła duszpasterstwu kobiet. Zapominając o sobie, błogosławiona Regina dalekowzrocznym spojrzeniem obejmowała potrzeby ludu i Kościoła. Hasłem jej życia stały się słowa: «Jak Bóg chce». Żarliwa miłość przynaglała ją do pełnienia woli Ojca Niebieskiego, na wzór Syna Bożego. Nie lękała się podejmować krzyż codziennej służby, dając świadectwo Chrystusowi zmartwychwstałemu. Apostolstwo miłosierdzia wypełniło również życie błogosławionego Edmunda Bojanowskiego. Ten wielkopolski ziemianin, obdarowany przez Boga licznymi talentami i szczególną głębią życia [duchowego], mimo wątłego zdrowia, z wytrwałością, roztropnością i hojnością serca prowadził i inspirował szeroką działalność na rzecz ludu wiejskiego. Wiedziony pełnym wrażliwości rozeznaniem potrzeb, dał początek licznym dziełom wychowawczym, charytatywnym, kulturalnym i religijnym, które wspierały materialnie i moralnie rodzinę wiejską. Pozostając świeckim człowiekiem, założył dobrze w Polsce znane Zgromadzenie Sióstr Służebniczek Bogarodzicy Dziewicy Niepokalanie Poczętej. We wszelkich działaniach kierował się pragnieniem, by wszyscy ludzie stali się uczestnikami odkupienia. Zapisał się w pamięci ludzkiej jako «serdecznie dobry człowiek», który z miłości do Boga i do człowieka umiał skutecznie jednoczyć różne środowiska wokół dobra. W swojej bogatej działalności daleko wyprzedzał to, co na temat apostolstwa świeckich powiedział Sobór Watykański II. Dał wyjątkowy przykład ofiarnej i mądrej pracy dla człowieka, ojczyzny i Kościoła. Dzieło błogosławionego Edmunda Bojanowskiego kontynuują Siostry Służebniczki, które z całego serca pozdrawiam i dziękuję im za cichą i ofiarną służbę dla człowieka i Kościoła. [Dochodzimy do naszych męczenników]. Dziś właśnie świętujemy [to] zwycięstwo, [świętujemy zwycięstwo] tych, którzy [w naszym stuleciu] oddali życie dla Chrystusa, [oddali życie doczesne], aby posiąść je na wieki w Jego chwale. Jest to zwycięstwo szczególne, bo dzielą je duchowni i świeccy, młodzi i starzy, ludzie różnego pochodzenia i stanu. Pośród nich jest arcybiskup Antoni Julian Nowowiejski, pasterz diecezji płockiej, zamęczony w Działdowie; jest biskup Władysław Goral z Lublina torturowany ze szczególną nienawiścią tylko dlatego, że był biskupem katolickim. Są kapłani diecezjalni i zakonni, którzy ginęli, gdyż nie chcieli odstąpić od swojej posługi i ci, którzy umierali, posługując współwięźniom chorym na tyfus; są umęczeni za obronę Żydów. Są w gronie błogosławionych bracia i siostry zakonne, którzy wytrwali w posłudze miłości i w ofiarowaniu udręk za bliźnich. Są wśród tych błogosławionych męczenników również ludzie świeccy. Jest pięciu młodych mężczyzn ukształtowanych w salezjańskim oratorium; jest gorliwy działacz członek Akcji Katolickiej, jest świecki katecheta zamęczony za swą posługę i bohaterska kobieta, która dobrowolnie oddała życie w zamian za swą brzemienną synową. Ci błogosławieni męczennicy i męczennice wpisują się w dzieje świętości Ludu Bożego pielgrzymującego od ponad tysiąca lat po polskiej ziemi. Jeśli dzisiaj radujemy się z beatyfikacji stu ośmiu męczenników duchownych i świeckich, to przede wszystkim dlatego, że są oni świadectwem zwycięstwa Chrystusa — darem przywracającym nadzieję. ( słowa te wykorzystano jako cytat na tablicy pamiątkowej w II LO im. Chreptowicza w Ostrowcu Św.) |
Gdy bowiem dokonujemy tego uroczystego aktu, niejako odżywa w nas wiara, że bez względu na okoliczności, we wszystkim możemy odnieść pełne zwycięstwo dzięki Temu, który nas umiłował (por. Rz 8, 37). Błogosławieni męczennicy wołają do naszych serc: Uwierzcie, że Bóg jest miłością! Uwierzcie na dobre i na złe! Obudźcie w sobie nadzieję! Niech ta nadzieja wyda w was owoc wierności Bogu we wszelkiej próbie! Raduj się, Polsko, z nowych błogosławionych: Reginy Protmann, Edmunda Bojanowskiego i 108 Męczenników. Spodobało się Bogu «wykazać przemożne bogactwo Jego łaski na przykładzie dobroci» twoich synów i córek w Chrystusie Jezusie (por. Ef 2, 7). Oto «bogactwo Jego łaski», oto fundament naszej niewzruszonej ufności w zbawczą obecność Boga na drogach człowieka w trzecim tysiącleciu! Jemu niech będzie chwała na wieki wieków. Amen."
|
Podczas tej Mszy Św. zostali również wyniesieni do chwały ołtarzy: Edmund Bojanowski oraz Regina Portmann. Proces beatyfikacyjny 108 męczenników trwał 7 lat od 1992 r. a ich postulatorem ( prowadzącym proces ) był biskup włocławski bp Dembowski. Na koniec Mszy Św. Papież poświęcił kamień węgielny pod budowę Świątyni pw. Opatrzności Bożej w Wilanowie. Po kazaniu Papieża niebo zaczęło płakać ( padał deszcz ). Msza Św. zakończyła śię odśpiewaniem pieśni " Boże coś Polskę ".
Mszę Św. koncelebrował Prymas Polski kardynał Józef Glemp.
Wśród przedstawicieli władz państwowych był obecny na Mszy Św. Prezydent RP Aleksander Kwaśniewski z małżonką Jolantą oraz Premier Rządu Polskiego prof. Jerzy Buzek z małżonką i córką.
Intencją autorów strony jest :
- doprowadzenie do ogłoszenia przez władze kościelne Patronem rodzinnej wsi Krzczonowic Błogosławionego Tadeusza Dulnego
- wybudowanie kapliczki w Krzczonowicach ku czci Błogosławionego Tadeusza Dulnego
- doprowadzenie do nazwania wiejskiej drogi przy której się urodził jego imieniem
- upamiętnienie tablicą odpowiedniej treści miejsce narodzin Błogosławionego Tadeusza
Niestety narazie ( 2008 r., 2009 r.) brak jest zainteresowania tymi inicjatywami, brakuje pieniędzy i miejsca na tej krzczonowskiej ziemi do zrealizowania tych pomysłów. Mamy jednak nadzieję, że dojdzie do ich realizacji do 2012 r. w 70 rocznicę jego męczeńskiej śmierci !
ABY TA OFIARA ŻYCIA NIE POSZŁA NA MARNE !!!
Kliknij na obrazek aby go powiększyć
Treść powyższej tablicy pamiątkowej jest następująca:
" ONI SĄ ŚWIADECTWEM ZWYCIĘSTWA CHRYSTUSA-
-DAREM PRZYWRACAJĄCYM NADZIEJĘ"
Jan Paweł II
PŁASKORZEŹBA
BŁ. TADEUSZ DULNY
1914 - 1942
WIĘZIEŃ OBOZU W DACHAU NR 22662
ABSOLWENT II LO im.J.CHREPTOWICZA Z r. 1935
WYNIESIONEMU NA OŁTARZE
PRZEZ PAPIEŻA- RODAKA JANA PAWŁA II
12.06.1999 r. WŚRÓD 108 BŁOGOSŁAWIONYCH
MĘCZENNIKÓW
DUMNI I WIERNI
ABSOLWENCI PROFESOROWIE
I UCZNIOWIE II LO
-----------------------------------------------------
Wspaniała inicjatywa dla uczczenia pamięci swojego absolwenta błogosławionego męczennika. Szkoda tylko ,że zabrakło miejsca czy pamięci aby wymienić miejsce urodzenia czyli Krzczonowice. Ponadto, niestety wkradł się błąd. Wyniesienie na ołtarze odbyło się 13 czerwca w niedzielę 1999 r. a nie jak jest podano dzień 12 czerwiec 1999 r.
Mamy dalej nadzieję, że również w niedalekiej przyszłości rodzinna wieś Krzczonowice w podobny sposób uczci pamięć swojego Męczennika, który swoją ukochaną wieś po raz ostatni opuścił idąc lub jadąc furą ze swoim tatą, zapewne z walizeczką na stację kolejową do Ćmielowa, w ostatnich dniach sierpnia 1939 r., aby jechać dalej na studia do Seminarium Duchownego do Włocławka.